Czy miasto Gdańsk zapłaci 150 tysięcy złotych kary?

Piotr Kryszewski, wiceprezydent Gdańska, podał do wiadomości publicznej wyniki kontroli dotyczącej wypasu owiec. Przeprowadzono ją, ponieważ podejrzewano pewne nieprawidłowości. Jak się niestety okazało, faktycznie one istniały.

Gdańsk nie jest miastem, które kojarzylibyśmy z owcami. Nikt więc nie przewidział, że to właśnie tutaj wybuchnie afera związana z wypasem. Można jej było uniknąć, gdy inicjatorzy akcji bardziej zadbali o szczegóły.

Czy mamy w tym wypadku do czynienia z celowym złym działaniem? Możliwe, że jest to tylko zaniedbanie spowodowane ludzką omylnością lub lenistwem. Mimo to sprawa jest na tyle poważna, że nie można przymknąć oka.

Co było nie tak z wypasem owiec?

Wypas owiec to bardzo odpowiedzialne zadanie, więc oczywiście wiele procedur może pójść nie tak. Przedsięwzięcie na taką skalę otwiera furtkę dla wielu różnych patologii i zaniedbań. Na czym dokładnie te zaniedbania polegały w tej sytuacji?

Między innymi nie zabezpieczono odpowiednio drzew. Mogły więc one ulec zniszczeniu, a także zwierzęta mogły zrobić sobie przez nie krzywdę. Jak już mówimy o potencjalnym zagrożeniu dla zwierząt, to dopuszczono się jeszcze jednego zaniedbania.

Jednym z najważniejszych elementów takiego wypasu jest płot. Dowiadujemy się, że nie zbudowano go w sposób odpowiedni. Składał się z materiałów, które mogą zagrać bezpieczeństwu owiec.

Postępowanie przetargowe

Sprawa dotycząca wynajmu owiec bardzo szybko stała się głośna i rozpoznawalna. Zadbali o to lokalni politycy. Kwota tej inwestycji miał opiewać na 150 tysięcy złotych, ale finalnie do jej realizacji nie doszło.

Gdy pojawiły się podejrzenia, że zaistniały nieprawidłowości, powołano specjalną komisję. Jej zadaniem było wykazać, czy faktycznie te zaniedbania miały miejsce.

Postępowanie przetargowego nie trwało długo i skończyło się po trzech dniach. Bardzo szybko do sieci wyciekł film, gdzie widać było kosiarkę zaraz obok pastwiska. Dlaczego było to takie kontrowersyjne? Ponieważ projekt Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni zakładał ekologiczne formy strzyżenia trawy.

Tradycyjna kosiarka spalinowa nie ma jednak za wiele wspólnego z ekologią. Oburzenie jest więc zrozumiałe.